Praktycznie każdy kasowy film prędzej czy później musi doczekać się kontynuacji, w myśl zasady, że nie zabija się kury znoszącej złote jajka. Zwykle jednak sequelom nie udaje się uchwycić magii oryginału i sprawić, byśmy poczuli te same wrażenia, których dostarczył nam pierwszy film. Raz na jakiś czas pojawia się jednak prawdziwy fenomen – sequel lepszy niż oryginał. Takie niesłychane przypadki możemy policzyć na palcach. Przyjrzyjmy się kilku z nich.
Obcy: Decydujące starcie
Kiedy James Cameron zabierał się za kontynuację słynnego kosmicznego horroru Ridleya Scotta, wielu nie wiedziało, czego się spodziewać. „Obcy” wydawał się dziełem skończonym. Mało kto chyba przypuszczał wtedy, że to druga część spod ręki Camerona, będzie cieszyć się po latach największą miłością fanów.
To się nie powinno udać. Cameron teoretycznie popełnił wszystkie grzechy sequeli. Znacznie zwiększył liczbę obcych (zgodnie z niepisaną zasadą sequeli, że musi być więcej i mocniej), uczynił z nich mięso armatnie i ogólnie zamiast na klimat grozy, jak w pierwszej części, postawił raczej na akcję. To przecież jakby sam podkładał się filmowym malkontentom.
Tymczasem na ekranie takie rozwiązanie sprawdziło się znakomicie. Owszem, niektórzy narzekają, że z tajemniczej, niemal niezniszczalnej istoty, obcy stał się tu zwykłą bestią, którą można ot tak, zabić strzałem. Niemniej zamiana kina grozy na kino akcji wniosła wiele świeżości. Dzięki temu nie mamy wrażenia, że dostajemy jeszcze raz to samo. A jeśli dodać do tego zapadające w pamięć postacie (nawet te drugoplanowe) i znakomicie budowane aż do wybuchowego końca napięcie, nie powinno nas dziwić, że film obrósł takim kultem.
Terminator 2: Dzień sądu
I znowu Cameron. I znów zamiana filmu grozy w rozbuchane kino akcji. Pierwszy „Terminator” to ponury, pesymistyczny film o robocie-zabójcy, produkcja nakręcona praktycznie za grosze (oczywiście jeśli brać pod uwagę standardowe hollywoodzkie budżety). „Dwójka”, najdroższy w owym czasie film, jaki nakręcono, to już inna bajka.
Niebywale podkręcono skalę wydarzeń. Pościgi, pojedynki robotów, eksplozje – to wszystko nie przypomina tego, co było nam dane oglądać w skromniutkim oryginale. Sequel jest też zdecydowanie lżejszy. Ma bardziej optymistyczny wydźwięk, Cameron wprowadził też tym razem nieco humoru. Taka zmiana w tonie nie każdemu musi odpowiadać, nie ulega jednak wątpliwości, że „Terminator 2” to kawał świetnego, pełnokrwistego kina akcji, poruszającego przy okazji (jak każde dobre dzieło sf) interesujące problemy.
Gwiezdne wojny: Imperium kontratakuje
Kontynuacja „Gwiezdnych wojen” podążyła w kierunku, jakiego chyba mało kto oczekiwał. „Nowa nadzieja” była raczej lekkim filmem przygodowym. Takim, w którym wszelkie przeciwności muszą zostać pokonane, a dobro ostatecznie musi zatryumfować nad złem.
Tymczasem „Imperium kontratakuje” okazało się mieć mroczniejszy wydźwięk. Rebelia jest w odwrocie, nasi bohaterowie rozproszeni. Luke odkrywa wstrząsającą prawdę o sobie i Vaderze, Han dostaje się do niewoli…
Oprócz tego, że to poważniejsza opowieść, „Gwiezdne wojny” stają się też w tej części głębsze i bardziej kompleksowe. Samo zgłębianie przez Luke’a tajników Mocy pozwoliło na rozszerzenie tego świata i jego mitologii. „Imperium kontratakuje” to wielka rzecz i szkoda, że następnie „Powrót Jedi”, wraz z wesołymi, pluszowymi Ewokami, zrobił wszystko, żeby to dobre wrażenie zatrzeć.
Dodaj komentarz